Nie zgadzam się z teoriami, że przed ślubem trzeba zamieszkać razem, bo później wyjdą „kwiatki”, a wtedy będzie za późno. Jakie kwiatki? Przecież jak mają wyjść to stanie się to prędzej czy później i wtedy należy się rozejść? O co w ogóle chodzi w „próbnym” mieszkaniu razem? Skoro oddajemy Bogu nasze życie, to więcej zaufania, że z wszelkimi „kwiatkami” sobie poradzimy. Odróżniajmy związek, od narzeczeństwa i zapoznajmy się z definicją małżeństwa :).
To wspaniałe uczucie miłości, obezwładniającej miłości, kiedy już się jest jednością z Ukochanym :D. Nie da się tego opisać… Weronika zapytała mnie: ale przecież do tej pory też byłaś zakochana i on cie kochał? Oczywiście, ale śmiem powiedzieć, że to jest lepszej jakości miłość. W narzeczeństwie ten człowiek jak i ja nadal jesteśmy wolni, nie oszukujmy się, narzeczeństwo jest po to żeby zadecydować, czy zostajemy ze sobą na wieczność, czy rozstajemy się. Mamy nadal wybór i możemy w każdej chwili wycofać się z danego słowa, to dopiero zaręczyny, przedsmak „jedności”. Dlatego jest tak ważne, żeby człowiek na którego się decydujemy, był na pewno tym jedynym i żeby w razie wątpliwości, zakończyć relację.
Na szczęście to nie rodzice wybierają nam partnerów i nie musimy wchodzić w związki z ludźmi którzy są najmajętniejsi w naszej okolicy, po to tylko żeby połączyć biznesy. Wybieramy sami i sami bierzemy odpowiedzialność za nasze decyzje. Wciąż czujemy niepewność i musimy zawsze liczyć się z tym, że druga osoba może odejść. W małżeństwie następuje ulga, już nie muszę drżeć o to w czym tkwię, nie muszę się zastanawiać czy to ma przyszłość i jak to nazwać. Wszystko jest jasne, chcieliśmy tego oboje, to jest na wieczność i nazywa się małżeństwem. Można kochać bez opamiętania, można oddać się tej osobie pod każdym względem, można utonąć w szczęściu i radości jakie stanowi fakt małżeńskiej więzi. Przekracza się pewną granicę zaufania i bliskości, nierozerwalności, oddania. To jednak tylko moje odczucia i nikt nie musi się z nimi zgadzać.
Z jednej strony małżeństwo wygląda strasznie, a z drugiej jest tak pięknym i radosnym procederem, że nie mogę pojąć, jak ludzie mogą mówić: odebrała mi najlepsze lata młodości; zrujnował mi psychikę; odebrała mi chęć do życia; jestem przez niego wrakiem człowieka… Nie wygląda mi to na słowa kogoś, kto gra w jednym zespole ze swoim małżonkiem, który jest opoką i radością. Coś musiało się po drodze popsuć, pójść nie tak. To zupełnie jak uczucie rozczarowania, kiedy robimy coś według przepisu, regulaminu, wskazówek i w efekcie to nam nie wychodzi. O czymś po drodze zapomnieliśmy, zaniedbaliśmy, pominęliśmy w pośpiechu, dlatego ciasto jest niesmaczne, auto nie chce odpalić, nadal nie umiemy pływać. Dostaliśmy instrukcję, jak wykonać te czynności, ale widocznie nie przyłożyliśmy się do nich, bo inni pieką dobre ciasta, nie toną i naprawiają swoje auta. Nie muszą robić tego doskonale, jednak udaje im się osiągnąć cel…
Jaka jest instrukcja na udane małżeństwo? Dość szeroka i szczegółowa :), warto ją poznać, przestrzegać i trzymać się jej nawet w momentach złości i smutku. A jako deserową wisienkę, uznajmy, że małżeństwo trzeba postawić na pierwszym miejscu w życiu. Nie pasję, nie karierę, nie życie towarzyskie i inne temu podobne, tylko małżonka. Traktować go według przykazań, szanować i iść razem ku zbawieniu.